Zarejestruj się | Masz już konto? Zaloguj się



Przejmij kontrolę nad stresem
Walka w pracy, walka w domu, wszystkie te nieustanne potyczki z przeciwnościami losu upodabniają nasze ucywilizowane życie do… walki o przetrwanie w dżungli. Czy to wybór czy konieczność? I co życiowe potyczki oznaczają dla naszego życia? A wreszcie: czy można przejąć kontrolę nad przebiegiem „walki”, tzn. zacząć zarządzać własnym stresem?
Jak pokazuje obserwacja życia i tysięczne rozmowy, większość rodaczek i rodaków bez wahania przyznaje rację obiegowemu twierdzeniu, że życie jest walką. Nie ma przy tym znaczenia, czy ktoś pracuje w wojsku, biurze, przedszkolu czy w aptece – wszystkie te miejsca okazują się polami walki. Co ciekawe, fakt bycia szefem albo podwładnym, kobietą albo mężczyzną także nie ma większego znaczenia. Sprawy te mają wpływ co najwyżej na pozycję wyjściową oraz na stosowane (i dopuszczalne) taktyki walki. Subiektywne przeświadczenie o toczonej walce ma poważny „obiektywny korelat”, a jest nim oczywiście stres. Reakcja stresowa jest bowiem sposobem organizmu na mobilizowanie fizycznych sił w sytuacjach zagrożenia.

Stres jest rzeczą natury. A natura wyposażyła naszych dalekich przodków w ograniczony zestaw reakcji: walka albo ucieczka, ewentualnie zastygnięcie w bezruchu. Zarówno walka jak i ucieczka były bardzo rozsądnymi (czytaj: jedynymi właściwymi) reakcjami w spotkaniu z mamutem czy smilodonem (tygrysem szablastozębnym). Ale dziś? Niestety nasz organizm, zupełnie niewrażliwy na rozwój cywilizacyjny, wciąż stosuje ten sam sprawdzony przez dziesiątki tysięcy lat program.

Akcja toczy się w aptece, naszym przeciwnikiem jest zdenerwowany pacjent czy zawieszający się stale komputer, a nasz organizm wciąż tkwi w epoce mastodontów. Co tam porabia?

W chwilę po zwietrzeniu niebezpieczeństwa odpowiednie gruczoły uwalniają zastrzyk z tzw. „hormonów stresu” (adrenaliny, noradrenaliny i kortyzolu).

Powoduje on m.in. zwężenie naczyń krwionośnych i wzrost ciśnienia krwi. Serce przyspiesza, mięśnie się napinają, źrenice rozszerzają (może przydać się więcej światła). Trawienie oraz wymagające tlenu procesy wzrostu i regeneracji zatrzymują się – kto myśli o jedzeniu, gdy sam może się stać posiłkiem?! Oddech staje się szybki i płytki – trudniej wówczas nas wykryć. Pole widzenia zawęża się – wszystkie zmysły skoncentrowane są na źródle zagrożenia. Także umysł radykalnie ogranicza swą inwencję, na ogół do przetwarzania jednej myśli w rodzaju: „Ratować się, ratować się…”.

A teraz wróćmy do wycinka współczesnej dżungli zwanego apteką. Nie ma tu tygrysów ani mamutów, jednak organizm najwyraźniej nic o tym nie wie i na każdą trudną sytuację reaguje identycznie jak w prehistorii.

Zgodnie z klasyczną definicją Hansa Selyego stres jest reakcją „nieswoistą”, co znaczy, że ciało nie bierze pod uwagę charakteru bodźca – „stresora”. Może nim być spóźnienie do pracy, trudny pacjent, omyłkowo wydany lek czy kłopot finansowy – i tak przygotowujemy się do fizycznej potyczki.

Warto podkreślić, że pobudzenie stresowe w rozsądnych granicach jest zdrowe i potrzebne – nazywa się je eustresem, tj. dobrym stresem. Należy bać się zatem nie tyle samego stresu, ale raczej tego, co się dzieje po każdym pobudzeniu stresowym!

Gdy bowiem jest ono przesadne i/lub długotrwałe, a zwłaszcza gdy po napięciu nie przychodzi ani rozładowanie, w postaci solidnej porcji ruchu, ani też równie solidny odpoczynek – pożyteczna reakcja staje się zagrożeniem. O tym, że zagrożenie nieokiełznanym stresem jest poważne, niech świadczy fakt, że stres lokowany dziś jest w pierwszej trójce przyczyn przedwczesnej śmierci na świecie – obok chorób serca i nowotworów (które zresztą pozostają z nim w związku). Co więc robić?

Po pierwsze, pamiętać, czym jest stres. Próby oszukania natury nie mają sensu. Co byśmy powiedzieli o kimś, kto twierdziłby, że z powodu pracy nie ma czasu oddychać („Wrócę do oddychania po pracy...”) albo jeść („Zjem coś za miesiąc...”)? Często jednak słyszymy: „Może w przyszłe wakacje uda mi się trochę odpocząć” czy „Wyśpię się w weekend”, co wcale nie brzmi dla nas tak absurdalnie.

Najwyraźniej oscylacja wysiłku i odpoczynku nie ma w naszym życiu takiej rangi, jak naprzemienność wdechu i wydechu. Pora to zmienić: w cyklu godzinnym (przerwy w pracy), dobowym (sen), tygodniowym (luźny dzień), aż po cykl roczny (przemyślane, niekoniecznie szalone, wakacje).

Po drugie – pora dostrzec i docenić fakt, że życiowe kłopoty rzadko są pojedynkiem na śmierć i życie. Kłopoty wymagają elastyczności i kreatywności – my jednak, niczym w epoce lodowcowej, wolimy widzieć tylko jedno wyjście. Przeceniając zagrożenie (a nawet na wpółświadomie je uwypuklając), dolewamy kolejne porcje adrenalinowej oliwy do stresowego ognia.

Dlatego – po trzecie – wykorzystajmy fakt, że choć natury stresu nie zmienimy, zawsze możemy wpłynąć na ocenę sytuacji, która wyzwala tę reakcję. Nie ma lepszej obrony przed złym stresem niż praca z- i nad świadomością, zwłaszcza zaś nad tym jej elementem, który można nazwać dystansem lub humorem.

Chodzi o to, by wprowadzić perspektywę i namysł w miejsce automatycznych reakcji. To trochę tak, jakby prawdziwa dżungla zmieniła się w tę fi lmową (w istocie trochę taka jest natura naszych kłopotów!), a w dodatku dano nam do ręki pilota z funkcją pauzy i zmiany przebiegu akcji. Zamiast pozwolić, by realizował się scenariusz natury, przejmujemy odpowiedzialność za sytuację. Rdzeniem słowa „odpowiedzialność” jest „odpowiedź” i o to tu chodzi: w miejsce automatycznych reakcji wstawiamy przemyślane odpowiedzi na sytuację. To zaś wymaga ćwiczeń.

Oto jedno z nich. Wypisz wszystkie rzeczy i ludzi odpowiadających za Twój stres: szef, dzieci, teściowa, złe przepisy, brak pieniędzy itd...

Pisz skrupulatnie, nie oszczędzaj nikogo. Lista gotowa? Teraz skreśl to wszystko, a u dołu dopisz: „To ja odpowiadam za swój stres!” Kto nie zrobi tego kroku, pewnie nie zrobi i następnych. Jeśli coś mnie denerwuje – dzieje się tak nie tylko wskutek okoliczności, ale też mojego przyzwolenia. Brak pieniędzy, brak czasu wygląda na „obiektywny” – brak spokoju (rzekomo tym spowodowany) jednak taki już nie jest.

To ja pozwalam sobie zamartwiać się! Kto to zrozumie, ten ma klucz do ograniczenia wpływu stresu na swoje życie. Zamiast odbierać sobie samemu resztki spokoju, będzie umiał samemu sobie „zejść z drogi”.

Na początek wystarczy parę prostych praktyk, jak zadbanie o codzienną porcję ruchu oraz prawdziwego wyciszenia i relaksu. Joga (nawet w wersji dla przedszkolaków), tai chi, medytacja itp. – zamiast dodatkowej stymulacji przed ekranem telewizora lub komputera. Dostarczanie ciału zdrowego jedzenia – często i w małych porcjach, zamiast objadania się przed snem. Pamiętajmy też, że chodzi o zmniejszenie, a nie pomnażanie wysiłku. Nie pokonamy nadmiernej mobilizacji jeszcze większą mobilizacją. „Przestań się wreszcie denerwować!” – tego rodzaju stwierdzenie to sposób na dodatkową porcję adrenaliny, a nie na uspokojenie. Za to kilka głębokich oddechów „z brzucha” w stresującej chwili oraz regularne przenoszenie uwagi z okoliczności do naszego wnętrza zdziałają cuda. Umiejętność tę nazywam „pozytywnym egoizmem”, a rozwijam z chętnymi osobami na specjalnych warsztatach.

Bo z tym jednym – z rozpoczęciem odpowiedniego treningu – z pewnością warto się pośpieszyć. Bowiem stawka w tej grze od czasu epoki lodowcowej nie zmieniła się ani trochę: jest nią nasze życie!

dr Tomasz Skalski, socjolog, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego
 
Skomentuj ten artykuł:
Zaloguj się aby dodać swój komentarz.
Komentarze do tego artykułu:
Nikt nie skomentował jeszcze tego artykułu