Zarejestruj się | Masz już konto? Zaloguj się



Valpolicella - wina idealne do grzybów
Gdy już uzbieracie kosz podgrzybków i udusicie je z ziołami na oliwie – otwórzcie do nich butelkę Valpolicella Classico
Przez lata żyłem w złudnym przekonaniu, że Polska jest jedynym krajem, w którym na serio zbiera się grzyby. Wydawało mi się, że wszędzie indziej słowo „grzyb” oznacza hodowlaną pieczarkę. W lasach Norwegii zbierałem grzyby z samochodu – wystarczyło przejechać leśnym duktem i zza kierownicy wypatrzeć podgrzybki i prawdziwki. Nikt ich nie zbierał, a gdy dumny przydźwigałem do domu swoich skandynawskich gospodarzy kosz leśnych specjałów i ugotowałem z nich duszonkę, ujrzałem w przerażonych oczach trupie czaszki i piszczele.

Wszystko zmieniło się, gdy zacząłem częściej bywać w północnych Włoszech i w miejscowych sklepach odnajdować pocięte w cienkie paski „prawusy” (jak mawiał mój dziadek). W końcu, w Weronie, dane mi było poznać miejscowego lekarza, zapalonego grzybiarza, który jesienią każdy weekend spędzał w lasach powyżej miasta. Opowiadał o tym z pasją w czasie kolacji, nad butelką Valpolicelli, miejscowego wina zrodzonego w winnicach między te lasy wciśniętych – w okolicach Negraru, Sant’ Ambrogio, Grezzany. Opowieść była tym bardziej smakowita, że Valpolicella świetnie pasowała do grzybowych potraw. Nie tylko zresztą do nich.

Teoretycznie Valpolicella jest jedną z najbardziej znanych i najlepiej rozpoznawalnych winiarskich marek Italii. Tyle że ostatnie lata przyniosły zachłyśnięcie się rynku jej „starszym bratem” – Amarone. To niezwykle skoncentrowane, mocne wino robione z podsuszanych przez zimę na słomianych matach winogron cieszy się dziś zasłużoną sławą i jest rozchwytywane przez międzynarodowe grono winopijców. Dobrze się starzeje, co czyni je łakomym kąskiem dla kolekcjonerów. Tyle że jest drogie (co najmniej 20 euro za butelkę), przez co, a także ze względu na jego trudny charakter, pija się je raczej od święta. W dodatku zawsze jest na nie za wcześnie.

Niestety, popyt na Amarone sprawił, że na rynek trafia coraz mniej „zwykłej” Valpolicelli. Tymczasem to pełnokrwiste, a zarazem nie przesadzone, świetnie kwasowe, żywe wino z lokalnych odmian, takich jak Rondinella, Corvina czy Molinara (Amarone powstaje z takich samych szczepów), jest idealnym partnerem codziennego stołu. Pasuje do pizzy i makaronu z mięsnym sosem. I oczywiście do grzybów. Na kieliszek Valpolicelli wpada się do werońskiego baru.

Popija się nim na stojąco kanapkę z salami czy lardo (cienko krojona, rozpływająca się w ustach słonina).
Bez ceremonii, bez ceregieli. Oczywiście, Valpolicella ma swoją ciemną kartę. Region, w którym można ją legalnie robić, obejmuje zarówno wspomniane wcześniej alpejskie przedgórze na północ od miasta Romea i Julii, ale też rozległe równiny wokół niego. Z tych winnic pochodzi ocean supermarketowej Valpolicelli, która rzadko odpowiada przytoczonemu wyżej opisowi.

Trzeba zadać sobie odrobinę trudu, by pić tę właściwą. Szansę na sukces daje oczywiście znajomość producenta. Ci, którym nie chce się jednak wbijać w głowę tuzina nazwisk, niech zapamiętają jeden prosty termin: classico. Valpolicella classico powstaje w sercu regionu, na zboczach, a nie na równinie.

To nie zawsze gwarancja pewnego sukcesu, ale jednak krok ku niemu. Planując tegoroczne grzybobranie i związane z nim grzybowe uczty nie zapomnijcie o valpolicelli classico. Prawdziwy winoman ma w swej piwniczce zawsze przynajmniej kilka butelek – na wszelki wypadek i dla przyjemności dnia powszedniego.

Wina z regionu Valpolicella są powszechnie dostępne w Polsce. Możemy wybierać wśród naprawdę dobrych producentów – za butelkę godnego zaufania wina, w zależności od nazwiska na etykiecie zapłacimy ok. 30-60 zł. Warto zapamiętać następujące brandy: Allegrini, Bertani, Ca’ Rugate, Guerrieri Rizzardi, Masi i Tedeschi oraz, z tańszych: Degani, a z supermarketu: Pasqua.


Tomasz Prange-Barczyński
 
Skomentuj ten artykuł:
Zaloguj się aby dodać swój komentarz.
Komentarze do tego artykułu:
Nikt nie skomentował jeszcze tego artykułu